Cena przeceny


Cena przeceny
2010-01-25
Sezonowe wyprzedaże z roku na rok stają się coraz popularniejsze wśród Polaków, którzy tłumnie odwiedzają centra handlowe w poszukiwaniu najatrakcyjniejszych okazji.

Obniżki rzędu 60-70 procent, na jakie liczymy wyruszając na zakupy, zwykle jednak są tylko zręcznym zabiegiem marketingowym i nijak mają się do matematyki.

Przeczytaj również:

W tym roku - jak i w ubiegłym - zimowe wyprzedaże zaczęły się już w grudniu. Co bardziej doświadczeni wiedzieli jednak, że ceny ostro pikują w dół dopiero po świętach i nie dając się ponieść emocjom, postanowili zaczekać. Styczeń ich nie rozczarował. Handlowcy z impetem wkroczyli w Nowy Rok i już w pierwszych minutach 2010 roku sklepy jednym głosem krzyczały „sale". W odpowiedzi zgodnie ruszyliśmy na zakupy, zapewniając galeriom handlowym ogromną frekwencję i nie mniejsze zyski. Czy sami również zyskaliśmy tak wiele?

Większość klientów decyzje zakupowe w czasie wyprzedaży podejmuje pochopnie, kierując się emocjami, wpadając tym samym w zastawione przez specjalistów od sprzedaży pułapki. Jakie są najczęściej stosowane praktyki, mające na celu uśpienie naszej czujności? Na co należy szczególnie uważać, by rzeczywiście zaoszczędzić?

Sale - 70%

Czternaście na dwadzieścia przebadanych sklepów popularnych marek odzieżowych deklarowało właśnie takie, ogromne obniżki cen. Po wejściu do sklepu okazywało się jednak, że towarów przecenionych o 70 procent próżno szukać. Zwykle dowiadywaliśmy się natomiast, że przeceny ogromnej większości produktów sięgają 40, 50 procent. Nie jest to może wielka różnica w przypadku sklepów skierowanych do średniozamożnej grupy docelowej, być może adrenalina towarzysząca łowom sprawi nawet, że pozostanie ona niezauważona, niemniej jednak - daliśmy się złapać. Zwabieni obietnicą obniżki, weszliśmy do sklepu, zdeterminowani złapać okazję, która okazywała się mniejsza niż sądziliśmy.

W zakupowej gorączce niewielu z nas potrafi zachować wstrzemięźliwość, redukcje cen stanowią bowiem solidne usprawiedliwienie podjętych decyzji i nawet jeśli środków finansowych już nie starcza, na hasło „PIN i zielony" reagujemy automatycznie. Wychodzimy więc z naręczem toreb, w poczuciu wykorzystanej szansy - a różnica 20 czy 30 procent przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Tymczasem dla handlowców ma ogromne - klienci, którzy nie zwracają uwagi na te drobne wahnięcia, w skali globalnej generują dla nich olbrzymie zyski.

Drobnym druczkiem...

Wszystkie odwiedzane sklepy przy wejściu obiecywały jednoznaczne obniżki, jednak zaraz za drzwiami, drobnym druczkiem dodawały swojsko brzmiące „do" lub - na zachodnią modłę - „up to", który to dopisek pozwalał luźno interpretować następujący po nim konkret. I tak, w piętnastu spośród dwudziestu sklepów, przy każdym wieszaku znalazły się plakietki kuszące z daleka. Z bliska przedstawiały się mniej zachęcająco - do 70 procent i od 99 zł to obowiązujący, wyprzedażowy standard. Nie kryje się za nim żadna precyzyjna informacja, co pozwala płaszczom za 299 zł wisieć tuż obok tych za 99 zł - choć ostatnich jest zwykle niewiele. I znowu, na małe różnice skłonni jesteśmy przymknąć oko. Gorzej, gdy zwabieni ogromną czcionką, lądujemy - jak się okazuje - w sektorze dla VIP-ów, w którym klasa średnia nabyć może co najwyżej rękawiczki.

Oszczędność

Bez względu na wszystkie zabiegi handlowców, które sprawić mają, że nie tracąc dobrego humoru wydajemy więcej niż mamy, wydaje się, że zakupy na wyprzedażach - przy zachowaniu minimum zdrowego rozsądku - rzeczywiście pozwalają zaoszczędzić. W dziewiętnastu sklepach na dwadzieścia badanych zadbano, byśmy mieli poczucie, że kupując właśnie tam, robimy interes życia. Stare ceny, wyraźnie przekreślone widniały nad nowymi, znacznie atrakcyjniejszymi. Dwa sklepy poszły o krok dalej i ostateczna cena była kwotą po podwójnej obniżce. Czasem wprawdzie wysokość ceny początkowej, a zarazem okazja związana z jej obniżką, budziła wątpliwości, ale jeśli nie monitorowaliśmy upatrzonego towaru od początku sezonu, trudno było stwierdzić drobne nadużycia. Przeważająca większość sklepów dołożyła wszelkich starań, by ich klienci mieli głęboką świadomość poczynionych oszczędności.

Na tym tle wyjątkowo osobliwa wydała się taktyka jednego z odwiedzonych sklepów, w którym, mimo szumnych zapowiedzi o obniżkach 60 - 70 procent, ceny pierwotne były skrzętnie zakryte i nie pozostawało nic, jak tylko uwierzyć na słowo, że kwota, którą przyjdzie nam zapłacić, rzeczywiście stanowi obiecane 40 procent ceny wyjściowej.

W dwóch sklepach zdarzyło się również, że na towarze widniało kilka sprzecznych informacji. Trudno ocenić, czy był to zabieg celowy, czy raczej wynik ogólnego zamieszania, w którym metkujący nie nadążali za koniunkturą. Bez względu na przyczynę, pamiętajmy, że zawsze obowiązuje najniższa podana cena - w ferworze zakupów pozwoli nam to oszczędzić przynajmniej cenne minuty, które stracilibyśmy pytając o to przy kasie.

Zdarza się jednak, że ceny na półkach różnią się od tych na paragonach. Na takie sytuacje należy szczególnie uważać, gdyż w gorączce zakupów łatwo przeoczyć nieścisłości. Gdy podejrzewamy, że ceny zostały zawyżone, powinniśmy reagować od razu, najlepiej w tym samym dniu - zwłoka zmniejsza szansę udowodnienia sprzeczności, co jest warunkiem niezbędnym, by domagać się zwrotu nadpłaconej kwoty.

Analizując oferty wyprzedażowe nie ma wątpliwości, że zawsze są one ekonomicznie korzystnym rozwiązaniem... gdyby tylko wyeliminować czynnik emocjonalny, który zakłóca trzeźwy osąd rzeczywistych potrzeb i możliwości finansowych. Lawirując między sklepami trudno nie wejść na minę, zastawioną przez specjalistów od sprzedaży i - mimo dziury budżetowej na koncie - nadal czuć się panem sytuacji. Wyprzedaże to sprawdzian charakteru, który niestety większość z nas podświadomie pragnie oblać, by dać się ponieść hedonistycznej konsumpcji. Jeśli jednak nie możemy sobie na to pozwolić, znajomość zasad, jakie panują w tych rozgrywkach, może okazać się pomocna.

Kaja Grzybowska

Inwestycje.pl



Nadesłał:

ap

Wasze komentarze (0):


Twój podpis:
System komentarzy dostarcza serwis eGadki.pl